sobota, 20 lutego 2016

Odc. 9: Jaskółczy lot



Dziękuję Wam, Glamberts.




Kiedy przekręcił klucz swojego pokoju hotelowego, uderzył w niego zapach stęchlizny. Wszedł na wydechu, zapraszając dziewczynę do środka.
- Kiedy mówiłeś o przytulnym pokoju, myślałam, że mogę się spodziewać czegoś… lepszego – Zasugerowała, zamykając za sobą drzwi delikatnym kopnięciem. Rozejrzała się, pocierając wychłodzone ramiona.
- Nie wyczułaś ironii? – Uniósł brew, zrzucając z ramion ociekającą deszczem skórzaną kurtkę. Zawiesił ją na oparciu sparciałego fotela – Chyba nie wyglądam na kogoś, kto nocuje w Hiltonie.
Zacisnęła wargi w wąską kreskę, przyglądając się pożółkłej tapecie we florystyczne ornamenty.
- Tommy?
Blondyn uniósł wzrok w kierunku Vanessy. Po chwili ich spojrzenia spotkały się ze sobą.
- No co? – Spytał w końcu, rzucając się na łóżko, poklepując kołdrę w poszukiwaniu pilota.
Mierzyła go wzrokiem, po chwili odpuszczając. Wzruszyła ramionami, siadając obok niego.
- Może zaproponujesz coś do picia?
Skinął głową w kierunku małej lodówki – Jest cała twoja.
- Nie wiem, co Adam w tobie widzi. Przysięgam na boga, nie mam pojęcia. – Westchnęła, przechodząc w poprzek pokoju, zatrzymując się przy drobnym barze. Sięgnęła po szklankę, przeciągając po niej palcem, by upewnić się, że jest wolna od kurzu – Co właściwie jest bardzo zaskakujące, bo ma dobre wyczucie, jeśli chodzi o ludzi.
Tommy uniósł brwi, naciskając czerwony guzik. Na ekranie pojawiły się szumy.
- W ostatnim czasie przyciągam do siebie raczej mało przyjaznych ludzi. Adam jest miłym wyjątkiem od wszystkich, którzy próbują mnie przelecieć.
Vanessa roześmiała się w głos, otwierając lodówkę – Na twoim miejscu nie byłabym wybredna.
Ratliff rozchylił wargi, po czym cisnął poduszką w brunetkę, której uśmiech nie schodził z twarzy.
- Ty mała larwo! – Syknął przez śmiech – Adam to również przeciętna liga, a jednak latasz wokół niego jak naćpany skowronek.
- Przeciętna? Nie wiesz, co mówisz. Nie masz bladego pojęcia jak bardzo się mylisz. – Odparła automatycznie, mocno gestykulując.
Tommy roześmiał się, podpierając na łokciach – Jak to właściwie jest z tą waszą przyjaźnią?
Vanessa powróciła ze szklanką wypełnioną rumem. Usiadła na krawędzi łóżka, przeczesując palcami swoje kosmyki włosów.
- Po prostu jest. Nie ma o czym mówić. Adam… - Westchnęła, przewracając oczami – Cóż, zapewniam cię, że nie spotkasz w życiu nikogo podobnego.
- Jak dla mnie jest trochę…
- Jest niesamowity – Przerwała rozpoczętą wypowiedź Ratliffa – Pełen sprzeczności. Utalentowany jak diabli. I ma wielkie serce.
Tommy obojętnie wzruszył ramionami. – Wolę ludzi twardo stąpających po ziemi. On buja w obłokach.
- I to czyni go wyjątkowym. – Odparła, puszczając w jego kierunku perskie oko – A teraz powiedz mi, kto rozpoczął małą wojnę, ty czy Terrance? Wasze pierwsze spotkanie w teatrze zmroziło nawet mnie.
Ratliff poczuł, jak mięśnie jego ciała automatycznie się spinają. Oczyścił swoje gardło cichym pomrukiem, przebiegając palcami po karku.
- Nie pamiętam, byliśmy pijani. Cholernie pijani.
Vanessa wzięła głęboki oddech – Cóż, chyba czas się pogodzić. Od teraz będziecie razem pracować.
I w tym, kurwa, tkwi problem pomyślał, tłumiąc cichy jęk w swojej klatce piersiowej.

***

Adam spojrzał w kierunku wiszącego na ścianie zegara. Dochodziła druga w nocy. Odłożył gruby notes, po czym wziął głęboki oddech, przeciągając swoje spięte mięśnie. Rozmasował ramię, mrużąc powieki. Niebo tej nocy było wyjątkowo ciemne; gdyby nie lampka, pokój w którym pracował zostałby zalany głęboką czernią.
Wstał, słysząc cichy, nieprzyjemny dźwięk, jaki wydały jego stawy. Leniwym krokiem skierował się w stronę wspólnej sypialni, ocierając opuszkami palców o ścianę wąskiego korytarza. Światła dochodzące z toaletek rozświetlały dużą salę, jednak niektóre materace pozostały puste. Lambert poczuł się zaniepokojony, nie mogąc odnaleźć Vanessy pośród śpiących tancerzy. Wyciągnął telefon z tylnej kieszeni swoich spodni. Wybrał automatycznie jej numer, zmierzając w stronę drzwi wyjściowych.
- Halo? – Usłyszał niski, męski ton głosu. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa, boleśnie  rozlewając się po lędźwiach.
- Vanessa? – Spytał, choć wiedział, że imię rozmówcy z pewnością brzmi inaczej. Na moment odsunął telefon od ucha, upewniając się, czy aby na pewno wybrał właściwy numer telefonu.
- Nie. Tu głos jej serca. I wiesz, co ma ci do powiedzenia? Że jesteś cholernie wyjątkowym facetem.
- Tommy… – Rzekł Adam, uwalniając powietrze ze swoich płuc – Twój głos rozpoznałbym wszędzie. – Uspokoił się, opierając plecy o jedną ze ścian – Jest przy tobie?
- Jest. I zapewnia mnie o wszystkim, co jest w tobie idealne. Jak to jest, Lambert? Warto dla ciebie stracić głowę? – W jego głosie pobrzmiewała nuta sarkazmu. Ku zaskoczeniu Adama jednak wydawał się być trzeźwy. Lambert przeczesał palcami swoje włosy, wyglądając przez duże okna na drugą stronę ulicy.
- Nie sądzę.
- Och. – Westchnął Ratliff, a Adam nie potrafił określić jakie emocje malują się na jego twarzy – Próbujesz mnie zniechęcić?
- Ciebie? – Lambert uśmiechnął się, zdając sobie sprawę, że blondyn i tak nie dostrzeże tego drobnego gestu – Przecież nie potrafisz walczyć o swoje. Nie potrzebuję cię zniechęcać, i tak odpuścisz.
Po drugiej stronie zapadła długa cisza. Lambert zacisnął wargi, wpatrując się w pobłyskujący neon.
- Dołączę do twojego zespołu.
Poczuł jak serce w jego piersi zabiło nieco mocniej. Rozluźnił uścisk swojej pięści i zaśmiał się szeptem, z zadowoleniem kiwając głową.
- Jutro po południu spotkamy się w dużej sali.
- Adam? – Czarnowłosy poczuł przyjemne mrowienie pod palcami na dźwięk swojego imienia – Nie pokładaj we mnie zbyt dużych nadziei. I nie mam tu na myśli jedynie spektaklu. Zawiodłem już wszystkich. Nawet mojego psa.
Czarnowłosy zaśmiał się pod nosem, przysiadając na wolnym krześle. Objął ramieniem jego oparcie – Zapamiętam, choć liczę, że nie będzie mi dane potwierdzić twoich słów.
- Dobrej nocy, Quasimodo.
Adam zmrużył powieki, wciąż słysząc w głowie echo głosu Tommy’ego. Nie potrafił wytłumaczyć tej małej euforii, zbliżonej emocją do pierwszego lotu nowonarodzonej jaskółki.

***

Kiedy następnego popołudnia Ratliff zmierzał w stronę teatru, czuł coraz mocniej nasilające się mdłości. W tej chwili obecność drobnej brunetki zdawała się być wyjątkowo męcząca w przeciwieństwie do nocy spędzonej na niewybrednych żartach i zachwytach nad sztuką, która w percepcji Ratliffa zawężała się do znajomości kilku musicali, dzieł Picassa i wybranych utworów muzyki klasycznej.
Terrance. Terrance powita go swoich chłodnym spojrzeniem, mając na końcu języka słowa, mogące zrujnować jego nowe, wyjątkowo obiecujące plany. Terrance, który być może zdążył poinformować Adama, jaki wyraz twarzy przybiera Tommy, osiągając spełnienie.
Zwolnił, czując, że brakuje mu oddechu. Za wszelką cenę próbował zamaskować swoje zdenerwowanie, przybierając na twarz jeden z nieszczerych uśmiech, z którymi nauczył się bratać podczas nocy przepracowanych w nocnym klubie.
- Nie mogłabym opuścić tego zespołu, ale gdybym włożyła całe serce w moją rolę i miała choć odrobinę szczęścia, być może zostałabym zauważona? Nikomu z naszego zespołu jeszcze się nie udało, ale w końcu musi być ten pierwszy raz. Przysięgam, to będzie mój szczęśliwy rok. Czuję to.
Tommy co kilka chwil kiwał głową, błagając w duchu, by brunetka nie próbowała skłaniać go do dialogu. Właściwie odpowiadał mu taki stan rzeczy. Ona, nie mogąca powstrzymać swojego entuzjazmu, oraz on, zamknięty w cholernie popieprzonym świecie, którego od dawna nie rozumiał.
Przekroczyli próg teatru, powolnym, lecz pewnym siebie krokiem zmierzając w stronę dużej sali. Cały zespół rozmawiał z brunetem, będącym w samym centrum uwagi. Tommy zmrużył powieki, próbując dostrzec osobę, której obawiał się tego dnia najbardziej. Na szczęście Terrance znajdował się poza zasięgiem jego wzroku. Odetchnął z ulgą, odprowadzając wzrokiem Vanessę, która rzuciła się w ramiona Adamowi, mocno go przytulając.
- Wspólna noc, co? – Kevin spojrzał w kierunku Tommy’ego, posyłając mu jednoznaczny uśmiech. Nim blondyn zdołał zrozumieć drugie dno jego wypowiedzi, cały zespół zareagował gromkim śmiechem, nie wykluczając Adama, który zwrócił swój wzrok w kierunku Ratliffa. Blondyn nerwowo przygryzł wargę, wzruszając ramionami. Rzucił torbę na wolny fotel, po czym kiwnął w kierunku Lamberta, witając się z nim niemym gestem.
- Cicha woda wzburza największe sztormy. – Rzekł Adam, zbliżając się powoli w kierunku Ratliffa. Chłopak poklepał swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Rzucił okiem na scenę, gdzie część zespołu zajęła się wspólną rozmową.
- A złamane dusze piszą najlepsze historie. – Odparł Tommy, wsuwając papierosa do ust. Adam pochwycił go, chowając do kieszeni.
-  Moja dusza nie jest złamana. – Rzekł, przestępując na drugą nogę.
Ratliff uniósł wzrok i wyprostował się, próbując zrównać linię ich wzroku – A ja nie jestem cichą wodą.
Adam spoglądał na niego. Jego rozchylone wargi wygięły się w niewiele mówiącym półuśmiechu.
- To obietnica?
Blondyn powstrzymał się od przewrócenia oczami. Wzrok niebieskich oczu zbyt intensywnie przyciągał jego uwagę.
- Chyba jedyna na jaką mnie stać. – Odparł, czując ból, kumulujący się w okolicy żołądka. Wyraz twarzy Adama zaostrzył się, przez co krawędzie jego szczęki i kości policzkowych stały się wyraźniej zarysowane.
- Wbiegaj na scenę.
- Lubisz patrzeć na innych z dołu, Lambie? – Spytał Tommy, nie mogąc powstrzymać cichego śmiechu, który przerywał ich rozmowę.
Adam odchrząknął cicho, zakładając ramię na karku Tommy’ego, prowadząc go w stronę trzech, niskich stopni – Niskobudżetowe produkcje filmowe z pewnością zabijałyby się o ciebie, gdybyś podesłał im próbkę swoich dialogów.
Tommy parsknął śmiechem, po czym zachęcony gestem Adama wskoczył na scenę. Zatrzymał się obok pary tancerek, które zwróciły na niego uwagę.
- Moi drodzy. – Adam z podekscytowaniem klasnął w dłonie – Zapewne niektórzy z was zdążyli już poznać Tommy’ego.
- Vanessa z pewnością. – Wypalił Kevin, na co część zespołu roześmiała się. Adam zwrócił wzrok w kierunku blondyna, który ze zrezygnowaniem przewrócił oczami.
- Nasza znajomość zaczęła się w jeden z tych sposobów, o których można opowiadać godzinami. – Powiedział Lambert, opierając swoje łokcie o krawędź sceny – Tommy pracował z największym złośliwym dupkiem jaki istnieje – Wskazał kciukiem na pustą ścianę, za którą znajdował się nocny klub – Uważam, że jego pojawienie się w moim życiu – Zawiesił na moment wzrok, skupiając się na obliczu Ratliffa – W naszym życiu – Sprostował – to jedna z piękniejszych metafor, jakich doświadczyłem.
Tommy nerwowo zacisnął wargi, tłumiąc w płucach głośne westchnienie. Przestąpił na drugą nogę.
- Jestem ciekaw, kogo uformowało tamto miejsce i kim uczyni cię miejsce, które tworzą najpiękniejsze dusze tego miasta.
Salę wypełniły wyniosłe gwizdy.
- Prace nad naszą najnowszą sztuką ruszą już wkrótce i niestety warsztat Tommy’ego w tym momencie jest jeszcze zbyt mało wypracowany, bym mógł przydzielić mu choćby zastępczą rolę. Niemniej jednak, od dziś stanie się on częścią naszego zespołu. Ostatniej nocy przedyskutowaliśmy twoją działalność w Bert’s i chcemy dać ci szansę.
Tommy potarł palcami nasadę nosa, zwracając się w kierunku kilkunastu, wpatrujących się w niego par oczu. Zaczesał zmierzwione kosmyki włosów za ucho, próbując przybrać łagodny uśmiech.
- To wiele dla mnie znaczy.
Adam wysunął ze swojego notesu plik kartek, ostrożnie kładąc je na krawędzi sceny. Tancerze wymienili się niepewnymi spojrzeniami.
- Bawcie się dobrze. A ty, Tommy, chodź ze mną.
Próbował powstrzymać swój śmiech, gdy część zespołu rzuciła się w stronę rękopisów, dzieląc je między sobą, szukając fragmentów scenariuszy, zapisów utworów czy własnych nazwisk, sąsiadujących z imionami bohaterów.

***

Adam zamknął za sobą drzwi i oparł się o biurko. Dopiero w tej chwili uśmiech spłynął z jego twarzy. Czuł na sobie speszone spojrzenie Ratliffa i po chwili zjednał z nim swój wzrok, zakładając ręce na piersi.
- Przykro mi, ale nie jestem w stanie ci pomóc na tyle, ile potrzebujesz. Nie stać nas na umowy ani ubezpieczenia. Jedyne, co mogę ci zaoferować to gaże z naszych występów. Nie jest to zbyt wiele, ale teraz nie musisz już martwić się o dach nad głową i pustą lodówkę.
Tommy łagodnie rozchylił wargi, utrzymując pomiędzy nimi bezpieczny dystans.
- Ja… - Zająkał się, przełykając słowa, który zaczęły cisnąć się na jego język – Jezu, ja nigdy nie spłacę tego długu. Zupełnie nie musiałeś wyciągać ręki w moim kierunku i sam jestem zaskoczony, że robisz to wszystko, nic o mnie nie wiedząc. Żebym chociaż mógł się obronić moim talentem, jeśli jakikolwiek bym posiadał…
Wyraz twarzy Adama nadal pozostawał wyjątkowo surowy, jednak ton jego głosu brzmiał łagodnie i kojąco.
- Moje życie też nieraz rozdało gówniane karty, którymi musiałem grać. – Odparł cichym tonem głosu, starając się, by ich rozmowa pozostała w niedużym pokoju, w którym dzielili swoją obecność – Ktoś, nie tak dawno temu wyciągnął do mnie rękę i czuję, że nadeszła moja kolej. Nie wiem, jak głęboko wpadłeś, ale liczę, że wkrótce uda ci się wypłynąć na powierzchnię.
Tommy czuł niepokojącą pustkę w głowie, gdy zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie wie, co odpowiedzieć. Wziął głęboki, drżący haust powietrza, przewracając oczami. Pod powiekami czuł niemal obce uczucie pieczenia, co wywołało zimny dreszcz na jego plecach.
To był pierwszy raz od niepamiętnych czasów, gdy komuś na nim zaczęło zależeć. Choć zdawał sobie sprawę, że to być może za duże słowo, nikt inny z pewnością nie powierzył mu takiego kredytu zaufania.
- Mogę cię przytulić? – Spytał pod wpływem ulotnych emocji i dopiero po chwili skarcił się w myślach. Kiedy bałagan w jego głowie próbował znaleźć swoje ujście w niezrozumiałym bełkocie, Adam jedynie rozłożył ramiona, zapraszając go do siebie łagodnym skinieniem głowy.
Zrobił nieśmiały krok do przodu i wpadł w przyjemne uczucie otulającego go ciepła, zamykającego się wokół jego drobnego ciała. Poczuł delikatny zapach perfum i zmrużył powieki, gdy jego wargi  przylgnęły do załamania tuż przy obojczyku Adama, skrytym za materiałem cienkiej koszuli. W tej jednej chwili poczuł, jak zebrał w sobie wszystkie siły, które rozproszone w nim od dawna nie pozwalały mu na poczucie choćby chwilowego szczęścia.
- Tak jak wspomniałem, nie mogę dać ci roli. Ale nauczę cię grać na klawiszach.
Tommy roześmiał się w duchu, odsuwając się na nieznaczną odległość. Posłał Adamowi wdzięczne spojrzenie, kręcąc z niedowierzaniem głową.

Wtedy jeszcze nie spodziewał się, jak ta na pozór banalna umiejętność cholernie namiesza w jego pełnym przypadków życiu. 

5 komentarzy:

  1. Świetny odcinek. Nie wiesz, jak się cieszę, że wznowiłaś Sumę. Aż chce mi się ciebie zareklamować na moim blogu (wpadnij do mnie milosczidola.blogspot.com) ciekawa jestem jak rozwiniesz rolę Toma w teatrze oraz jego znajomość z Adasiem, który nie podoba mi się że jest taki oziębły... A więc dzięki i powodzenia z nextem :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O jejku, jejku aż nie wiem co na pisać, cudowne poprostu <3 Nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że wznowiłaś Sumę..
    A co do odcinka... Końcówka idealna, zakochałam się w niej XD <3
    Czekam na nexta!

    Pozdrowionka, Kirunia :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Cudowne, pisz dalej bo idzie ci świetnie :) czekam na więcej, pozdrawiam. ;D

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak się cieszę że znów piszesz

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale od kiedy Tomaszek zaprzyjaźnił się z Van na tyle, żeby spędzać wspólne noce w jakichś hotelach?
    I w tak chujowej sytuacji finansowej-hotel? Nawet nie tani motel czy hostel ale obrzygany hotel? Już wolałabym krzywdzić swoją dumę, ale korzystać z materaca w teatrze i dawać aparatom tyłka, żeby na leki zarobić. Skoro są ważne. Co nie?

    Konie.

    OdpowiedzUsuń