Dziękuję Wam, Glamberts.
Kiedy przekręcił klucz swojego pokoju hotelowego, uderzył w
niego zapach stęchlizny. Wszedł na wydechu, zapraszając dziewczynę do środka.
- Kiedy mówiłeś o przytulnym
pokoju, myślałam, że mogę się spodziewać czegoś… lepszego – Zasugerowała,
zamykając za sobą drzwi delikatnym kopnięciem. Rozejrzała się, pocierając
wychłodzone ramiona.
- Nie wyczułaś ironii? – Uniósł
brew, zrzucając z ramion ociekającą deszczem skórzaną kurtkę. Zawiesił ją na
oparciu sparciałego fotela – Chyba nie wyglądam na kogoś, kto nocuje w
Hiltonie.
Zacisnęła wargi w wąską kreskę, przyglądając się pożółkłej
tapecie we florystyczne ornamenty.
- Tommy?
Blondyn uniósł wzrok w kierunku Vanessy. Po chwili ich
spojrzenia spotkały się ze sobą.
- No co? – Spytał w końcu,
rzucając się na łóżko, poklepując kołdrę w poszukiwaniu pilota.
Mierzyła go wzrokiem, po chwili odpuszczając. Wzruszyła
ramionami, siadając obok niego.
- Może zaproponujesz coś do
picia?
Skinął głową w kierunku małej lodówki – Jest cała twoja.
- Nie wiem, co Adam w tobie
widzi. Przysięgam na boga, nie mam pojęcia. – Westchnęła, przechodząc w poprzek
pokoju, zatrzymując się przy drobnym barze. Sięgnęła po szklankę, przeciągając
po niej palcem, by upewnić się, że jest wolna od kurzu – Co właściwie jest
bardzo zaskakujące, bo ma dobre wyczucie, jeśli chodzi o ludzi.
Tommy uniósł brwi, naciskając czerwony guzik. Na ekranie
pojawiły się szumy.
- W ostatnim czasie przyciągam do
siebie raczej mało przyjaznych ludzi. Adam jest miłym wyjątkiem od wszystkich,
którzy próbują mnie przelecieć.
Vanessa roześmiała się w głos, otwierając lodówkę – Na twoim
miejscu nie byłabym wybredna.
Ratliff rozchylił wargi, po czym cisnął poduszką w brunetkę,
której uśmiech nie schodził z twarzy.
- Ty mała larwo! – Syknął przez śmiech
– Adam to również przeciętna liga, a jednak latasz wokół niego jak naćpany
skowronek.
- Przeciętna? Nie wiesz, co
mówisz. Nie masz bladego pojęcia jak bardzo się mylisz. – Odparła automatycznie,
mocno gestykulując.
Tommy roześmiał się, podpierając na łokciach – Jak to
właściwie jest z tą waszą przyjaźnią?
Vanessa powróciła ze szklanką wypełnioną rumem. Usiadła na
krawędzi łóżka, przeczesując palcami swoje kosmyki włosów.
- Po prostu jest. Nie ma o czym
mówić. Adam… - Westchnęła, przewracając oczami – Cóż, zapewniam cię, że nie spotkasz
w życiu nikogo podobnego.
- Jak dla mnie jest trochę…
- Jest niesamowity – Przerwała
rozpoczętą wypowiedź Ratliffa – Pełen sprzeczności. Utalentowany jak diabli. I
ma wielkie serce.
Tommy obojętnie wzruszył ramionami. – Wolę ludzi twardo
stąpających po ziemi. On buja w obłokach.
- I to czyni go wyjątkowym. –
Odparła, puszczając w jego kierunku perskie oko – A teraz powiedz mi, kto
rozpoczął małą wojnę, ty czy Terrance? Wasze pierwsze spotkanie w teatrze
zmroziło nawet mnie.
Ratliff poczuł, jak mięśnie jego ciała automatycznie się
spinają. Oczyścił swoje gardło cichym pomrukiem, przebiegając palcami po karku.
- Nie pamiętam, byliśmy pijani.
Cholernie pijani.
Vanessa wzięła głęboki oddech – Cóż, chyba czas się
pogodzić. Od teraz będziecie razem pracować.
I w tym, kurwa, tkwi
problem pomyślał, tłumiąc cichy jęk w swojej klatce piersiowej.
***
Adam spojrzał w kierunku wiszącego na ścianie zegara.
Dochodziła druga w nocy. Odłożył gruby notes, po czym wziął głęboki oddech,
przeciągając swoje spięte mięśnie. Rozmasował ramię, mrużąc powieki. Niebo tej
nocy było wyjątkowo ciemne; gdyby nie lampka, pokój w którym pracował zostałby zalany
głęboką czernią.
Wstał, słysząc cichy, nieprzyjemny dźwięk, jaki wydały jego
stawy. Leniwym krokiem skierował się w stronę wspólnej sypialni, ocierając
opuszkami palców o ścianę wąskiego korytarza. Światła dochodzące z toaletek
rozświetlały dużą salę, jednak niektóre materace pozostały puste. Lambert
poczuł się zaniepokojony, nie mogąc odnaleźć Vanessy pośród śpiących tancerzy.
Wyciągnął telefon z tylnej kieszeni swoich spodni. Wybrał automatycznie jej
numer, zmierzając w stronę drzwi wyjściowych.
- Halo? – Usłyszał niski, męski
ton głosu. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż jego kręgosłupa, boleśnie rozlewając się po lędźwiach.
- Vanessa? – Spytał, choć
wiedział, że imię rozmówcy z pewnością brzmi inaczej. Na moment odsunął telefon
od ucha, upewniając się, czy aby na pewno wybrał właściwy numer telefonu.
- Nie. Tu głos jej serca. I
wiesz, co ma ci do powiedzenia? Że jesteś cholernie wyjątkowym facetem.
- Tommy… – Rzekł Adam, uwalniając
powietrze ze swoich płuc – Twój głos rozpoznałbym wszędzie. – Uspokoił się,
opierając plecy o jedną ze ścian – Jest przy tobie?
- Jest. I zapewnia mnie o
wszystkim, co jest w tobie idealne. Jak to jest, Lambert? Warto dla ciebie
stracić głowę? – W jego głosie pobrzmiewała nuta sarkazmu. Ku zaskoczeniu Adama
jednak wydawał się być trzeźwy. Lambert przeczesał palcami swoje włosy,
wyglądając przez duże okna na drugą stronę ulicy.
- Nie sądzę.
- Och. – Westchnął Ratliff, a
Adam nie potrafił określić jakie emocje malują się na jego twarzy – Próbujesz
mnie zniechęcić?
- Ciebie? – Lambert uśmiechnął
się, zdając sobie sprawę, że blondyn i tak nie dostrzeże tego drobnego gestu –
Przecież nie potrafisz walczyć o swoje. Nie potrzebuję cię zniechęcać, i tak
odpuścisz.
Po drugiej stronie zapadła długa cisza. Lambert zacisnął
wargi, wpatrując się w pobłyskujący neon.
- Dołączę do twojego zespołu.
Poczuł jak serce w jego piersi zabiło nieco mocniej.
Rozluźnił uścisk swojej pięści i zaśmiał się szeptem, z zadowoleniem kiwając
głową.
- Jutro po południu spotkamy się
w dużej sali.
- Adam? – Czarnowłosy poczuł
przyjemne mrowienie pod palcami na dźwięk swojego imienia – Nie pokładaj we
mnie zbyt dużych nadziei. I nie mam tu na myśli jedynie spektaklu. Zawiodłem
już wszystkich. Nawet mojego psa.
Czarnowłosy zaśmiał się pod nosem, przysiadając na wolnym
krześle. Objął ramieniem jego oparcie – Zapamiętam, choć liczę, że nie będzie
mi dane potwierdzić twoich słów.
- Dobrej nocy, Quasimodo.
Adam zmrużył powieki, wciąż słysząc w głowie echo głosu
Tommy’ego. Nie potrafił wytłumaczyć tej małej euforii, zbliżonej emocją do
pierwszego lotu nowonarodzonej jaskółki.
***
Kiedy następnego popołudnia Ratliff zmierzał w stronę
teatru, czuł coraz mocniej nasilające się mdłości. W tej chwili obecność
drobnej brunetki zdawała się być wyjątkowo męcząca w przeciwieństwie do nocy
spędzonej na niewybrednych żartach i zachwytach nad sztuką, która w percepcji
Ratliffa zawężała się do znajomości kilku musicali, dzieł Picassa i wybranych
utworów muzyki klasycznej.
Terrance. Terrance powita go swoich chłodnym spojrzeniem,
mając na końcu języka słowa, mogące zrujnować jego nowe, wyjątkowo obiecujące
plany. Terrance, który być może zdążył poinformować Adama, jaki wyraz twarzy
przybiera Tommy, osiągając spełnienie.
Zwolnił, czując, że brakuje mu oddechu. Za wszelką cenę
próbował zamaskować swoje zdenerwowanie, przybierając na twarz jeden z nieszczerych
uśmiech, z którymi nauczył się bratać podczas nocy przepracowanych w nocnym
klubie.
- Nie mogłabym opuścić tego
zespołu, ale gdybym włożyła całe serce w moją rolę i miała choć odrobinę
szczęścia, być może zostałabym zauważona? Nikomu z naszego zespołu jeszcze się
nie udało, ale w końcu musi być ten pierwszy raz. Przysięgam, to będzie mój szczęśliwy
rok. Czuję to.
Tommy co kilka chwil kiwał głową, błagając w duchu, by
brunetka nie próbowała skłaniać go do dialogu. Właściwie odpowiadał mu taki
stan rzeczy. Ona, nie mogąca powstrzymać swojego entuzjazmu, oraz on, zamknięty
w cholernie popieprzonym świecie, którego od dawna nie rozumiał.
Przekroczyli próg teatru, powolnym, lecz pewnym siebie
krokiem zmierzając w stronę dużej sali. Cały zespół rozmawiał z brunetem,
będącym w samym centrum uwagi. Tommy zmrużył powieki, próbując dostrzec osobę,
której obawiał się tego dnia najbardziej. Na szczęście Terrance znajdował się
poza zasięgiem jego wzroku. Odetchnął z ulgą, odprowadzając wzrokiem Vanessę,
która rzuciła się w ramiona Adamowi, mocno go przytulając.
- Wspólna noc, co? – Kevin
spojrzał w kierunku Tommy’ego, posyłając mu jednoznaczny uśmiech. Nim blondyn
zdołał zrozumieć drugie dno jego wypowiedzi, cały zespół zareagował gromkim
śmiechem, nie wykluczając Adama, który zwrócił swój wzrok w kierunku Ratliffa.
Blondyn nerwowo przygryzł wargę, wzruszając ramionami. Rzucił torbę na wolny
fotel, po czym kiwnął w kierunku Lamberta, witając się z nim niemym gestem.
- Cicha woda wzburza największe
sztormy. – Rzekł Adam, zbliżając się powoli w kierunku Ratliffa. Chłopak
poklepał swoje kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Rzucił okiem na scenę, gdzie
część zespołu zajęła się wspólną rozmową.
- A złamane dusze piszą najlepsze
historie. – Odparł Tommy, wsuwając papierosa do ust. Adam pochwycił go, chowając
do kieszeni.
-
Moja dusza nie jest złamana. – Rzekł, przestępując na drugą nogę.
Ratliff uniósł wzrok i wyprostował się, próbując zrównać
linię ich wzroku – A ja nie jestem cichą wodą.
Adam spoglądał na niego. Jego rozchylone wargi wygięły się w
niewiele mówiącym półuśmiechu.
- To obietnica?
Blondyn powstrzymał się od przewrócenia oczami. Wzrok
niebieskich oczu zbyt intensywnie przyciągał jego uwagę.
- Chyba jedyna na jaką mnie stać.
– Odparł, czując ból, kumulujący się w okolicy żołądka. Wyraz twarzy Adama
zaostrzył się, przez co krawędzie jego szczęki i kości policzkowych stały się
wyraźniej zarysowane.
- Wbiegaj na scenę.
- Lubisz patrzeć na innych z
dołu, Lambie? – Spytał Tommy, nie
mogąc powstrzymać cichego śmiechu, który przerywał ich rozmowę.
Adam odchrząknął cicho, zakładając ramię na karku Tommy’ego,
prowadząc go w stronę trzech, niskich stopni – Niskobudżetowe produkcje filmowe
z pewnością zabijałyby się o ciebie, gdybyś podesłał im próbkę swoich dialogów.
Tommy parsknął śmiechem, po czym zachęcony gestem Adama wskoczył
na scenę. Zatrzymał się obok pary tancerek, które zwróciły na niego uwagę.
- Moi drodzy. – Adam z
podekscytowaniem klasnął w dłonie – Zapewne niektórzy z was zdążyli już poznać
Tommy’ego.
- Vanessa z pewnością. – Wypalił
Kevin, na co część zespołu roześmiała się. Adam zwrócił wzrok w kierunku
blondyna, który ze zrezygnowaniem przewrócił oczami.
- Nasza znajomość zaczęła się w
jeden z tych sposobów, o których można opowiadać godzinami. – Powiedział
Lambert, opierając swoje łokcie o krawędź sceny – Tommy pracował z największym
złośliwym dupkiem jaki istnieje – Wskazał kciukiem na pustą ścianę, za którą
znajdował się nocny klub – Uważam, że jego pojawienie się w moim życiu –
Zawiesił na moment wzrok, skupiając się na obliczu Ratliffa – W naszym życiu –
Sprostował – to jedna z piękniejszych metafor, jakich doświadczyłem.
Tommy nerwowo zacisnął wargi, tłumiąc w płucach głośne
westchnienie. Przestąpił na drugą nogę.
- Jestem ciekaw, kogo uformowało
tamto miejsce i kim uczyni cię miejsce, które tworzą najpiękniejsze dusze tego
miasta.
Salę wypełniły wyniosłe gwizdy.
- Prace nad naszą najnowszą
sztuką ruszą już wkrótce i niestety warsztat Tommy’ego w tym momencie jest
jeszcze zbyt mało wypracowany, bym mógł przydzielić mu choćby zastępczą rolę.
Niemniej jednak, od dziś stanie się on częścią naszego zespołu. Ostatniej nocy
przedyskutowaliśmy twoją działalność w Bert’s
i chcemy dać ci szansę.
Tommy potarł palcami nasadę nosa, zwracając się w kierunku
kilkunastu, wpatrujących się w niego par oczu. Zaczesał zmierzwione kosmyki
włosów za ucho, próbując przybrać łagodny uśmiech.
- To wiele dla mnie znaczy.
Adam wysunął ze swojego notesu plik kartek, ostrożnie kładąc
je na krawędzi sceny. Tancerze wymienili się niepewnymi spojrzeniami.
- Bawcie się dobrze. A ty, Tommy,
chodź ze mną.
Próbował powstrzymać swój śmiech, gdy część zespołu rzuciła
się w stronę rękopisów, dzieląc je między sobą, szukając fragmentów
scenariuszy, zapisów utworów czy własnych nazwisk, sąsiadujących z imionami
bohaterów.
***
Adam zamknął za sobą drzwi i oparł się o biurko. Dopiero w
tej chwili uśmiech spłynął z jego twarzy. Czuł na sobie speszone spojrzenie
Ratliffa i po chwili zjednał z nim swój wzrok, zakładając ręce na piersi.
- Przykro mi, ale nie jestem w
stanie ci pomóc na tyle, ile potrzebujesz. Nie stać nas na umowy ani ubezpieczenia.
Jedyne, co mogę ci zaoferować to gaże z naszych występów. Nie jest to zbyt
wiele, ale teraz nie musisz już martwić się o dach nad głową i pustą lodówkę.
Tommy łagodnie rozchylił wargi, utrzymując pomiędzy nimi
bezpieczny dystans.
- Ja… - Zająkał się, przełykając
słowa, który zaczęły cisnąć się na jego język – Jezu, ja nigdy nie spłacę tego
długu. Zupełnie nie musiałeś wyciągać ręki w moim kierunku i sam jestem
zaskoczony, że robisz to wszystko, nic o mnie nie wiedząc. Żebym chociaż mógł
się obronić moim talentem, jeśli jakikolwiek bym posiadał…
Wyraz twarzy Adama nadal pozostawał wyjątkowo surowy, jednak
ton jego głosu brzmiał łagodnie i kojąco.
- Moje życie też nieraz rozdało
gówniane karty, którymi musiałem grać. – Odparł cichym tonem głosu, starając
się, by ich rozmowa pozostała w niedużym pokoju, w którym dzielili swoją
obecność – Ktoś, nie tak dawno temu wyciągnął do mnie rękę i czuję, że nadeszła
moja kolej. Nie wiem, jak głęboko wpadłeś, ale liczę, że wkrótce uda ci się
wypłynąć na powierzchnię.
Tommy czuł niepokojącą pustkę w głowie, gdy zdał sobie
sprawę, że tak naprawdę nie wie, co odpowiedzieć. Wziął głęboki, drżący haust
powietrza, przewracając oczami. Pod powiekami czuł niemal obce uczucie
pieczenia, co wywołało zimny dreszcz na jego plecach.
To był pierwszy raz od niepamiętnych czasów, gdy komuś na
nim zaczęło zależeć. Choć zdawał
sobie sprawę, że to być może za duże słowo, nikt inny z pewnością nie powierzył
mu takiego kredytu zaufania.
- Mogę cię przytulić? – Spytał
pod wpływem ulotnych emocji i dopiero po chwili skarcił się w myślach. Kiedy
bałagan w jego głowie próbował znaleźć swoje ujście w niezrozumiałym bełkocie,
Adam jedynie rozłożył ramiona, zapraszając go do siebie łagodnym skinieniem
głowy.
Zrobił nieśmiały krok do przodu i wpadł w przyjemne uczucie
otulającego go ciepła, zamykającego się wokół jego drobnego ciała. Poczuł
delikatny zapach perfum i zmrużył powieki, gdy jego wargi przylgnęły do załamania tuż przy obojczyku
Adama, skrytym za materiałem cienkiej koszuli. W tej jednej chwili poczuł, jak
zebrał w sobie wszystkie siły, które rozproszone w nim od dawna nie pozwalały
mu na poczucie choćby chwilowego szczęścia.
- Tak jak wspomniałem, nie mogę
dać ci roli. Ale nauczę cię grać na klawiszach.
Tommy roześmiał się w duchu, odsuwając się na nieznaczną
odległość. Posłał Adamowi wdzięczne spojrzenie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Wtedy jeszcze nie
spodziewał się, jak ta na pozór banalna umiejętność cholernie namiesza w jego pełnym
przypadków życiu.
Świetny odcinek. Nie wiesz, jak się cieszę, że wznowiłaś Sumę. Aż chce mi się ciebie zareklamować na moim blogu (wpadnij do mnie milosczidola.blogspot.com) ciekawa jestem jak rozwiniesz rolę Toma w teatrze oraz jego znajomość z Adasiem, który nie podoba mi się że jest taki oziębły... A więc dzięki i powodzenia z nextem :*
OdpowiedzUsuńO jejku, jejku aż nie wiem co na pisać, cudowne poprostu <3 Nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że wznowiłaś Sumę..
OdpowiedzUsuńA co do odcinka... Końcówka idealna, zakochałam się w niej XD <3
Czekam na nexta!
Pozdrowionka, Kirunia :*
Cudowne, pisz dalej bo idzie ci świetnie :) czekam na więcej, pozdrawiam. ;D
OdpowiedzUsuńTak się cieszę że znów piszesz
OdpowiedzUsuńAle od kiedy Tomaszek zaprzyjaźnił się z Van na tyle, żeby spędzać wspólne noce w jakichś hotelach?
OdpowiedzUsuńI w tak chujowej sytuacji finansowej-hotel? Nawet nie tani motel czy hostel ale obrzygany hotel? Już wolałabym krzywdzić swoją dumę, ale korzystać z materaca w teatrze i dawać aparatom tyłka, żeby na leki zarobić. Skoro są ważne. Co nie?
Konie.